środa, 21 sierpnia 2013

"Come to bed, don't make me sleep alone"

  Przedmowa.
 Tyle czasu nie pisałam. Aż mi wstyd. Wstyd mi podwójnie, bo to co napisałam nie jest szczytem moich możliwości. Nie jest czymś godnym publikacji. Jednak naprawić tego nie umiem. Przeżywam prawdziwy zastój i ciężko mi wykrzesać z siebie choćby jedno sensowne zdanie. 
Ale postaram się, bo stęskniłam się za pisaniem i tworzeniem własnej historii. 
Tak więc, jeszcze raz przepraszam za jakość napisanego rozdziału, który jest niemiłosiernie nudny i krótki. I dziękuję. Za to, że po takim czasie wciąż ktoś chce to czytać. 
PS Ostatnio napisałam półstronnicową miniaturkę pt. Wdowa. Dodaję ją pod tym odcinkiem, ponieważ odczuwam niebywałą chęć podzielenia się nią ze światem
PPS Do tej części, jak i całego opowiadania polecam muzykę Emilie Autumn. A w szczególności utwór "Dominant"  Posłuchajcie koniecznie! 
~~
 Wiele razy w ciągu swojego krótkiego i beznadziejnego życia zastanawiała się czy to co się z nią stało to efekt jej niezmierzonej głupoty czy fatalnego pecha? A może jedno łączyło się z drugim? Nierozerwalne połączenie przeznaczenia i popełnianych wciąż błędów? Prawdopodobnie tak. Mogła nie uciekać z domu w wieku osiemnastu lat, mogła nie opuszczać rodzinnego kraju i nie przyjeżdżać do Nowego Jorku z głową pełną marzeń o spełnieniu "american dream". Ale nie mogła zapobiec fatalnym skutkom tych decyzji. To wszystko co ją dotknęło wydarzyło się gdzieś poza strefą jej wpływów. W pewnym momencie życie wymknęło jej się z rąk, a ona patrzyła tylko jak powoli wszystko się wali. Wszelakie próby zapobiegnięcia nieszczęściom, skończyły się jeszcze większa katastrofą. Czuła się jak bohater tragiczny, którego los jest z góry przesadzony i nieważne, którą drogę wybierze, każda okaże się być fatalną, a każdy dokonany wybór będzie zgubny w skutkach. To niewątpliwie było nieszczęście. Ogromny pech. Bo przecież tyle osób zrobiło dokładnie to co ona, ale nie skończyło na dnie. A nawet jeśli, to dostawali szansę odbicia się od tego dna. Tyle młodych trafiło do Ameryki z zamiarem lepszego życia, ale  nikt nie przeżył tego co ona, nikt nie musiał  codziennie znosić tych wszystkich poniżeń, cierpień i katuszy. Ich nie dotknęła żadna klątwa. Tragiczny efekt jej nieprzemyślanych wyborów został spotęgowany przez ciążące nad nią fatum.
 Gdyby mogła cofnąć czas nigdy nie ruszyłaby się z Kalabrii, nigdy nie zaufałaby żadnemu mężczyźnie oraz nie byłaby tak naiwna i beztroska. Zapobiegłaby początkowi tego niszczącego jej duszę procesu. Bo właściwie tylko na jego początek miała wpływ. Reszta należała już do kogoś innego.
 Teraz jej życie również należy do kogoś innego. Nie ma wpływu na nic. Bezwolna lalka. Marionetka poruszana przez chciwych sadystów, którzy mogą ją zniszczyć, jak tylko przestanie odpowiednio działać.
 Pozostało jej już tylko jedno. Kontynuowanie tego, na co nie ma żadnego wpływu. Zadawanie sobie pytania bez odpowiedzi Dlaczego to właśnie ja? i rozmyślanie o tym na co miała wpływ, a no co nie, było bez sensu. Wracała do tego tematu często, ale raczej po to by oczyścić swój umysł z czających się gdzieś z boku wyrzutów sumienia i poczucia, że zawiniła. Czasem potrzebowała choćby marnego zapewnienia, że jest niewinna. Że to ktoś inny doprowadził ją do stanu skrajnego zepsucia i grzechu. Że to przewrotny los zgotował jej takie udręki.
 Niestety tym razem mimo prób sprowadzenia swoich refleksji na właściwi tor nie poczuła ulgi i oczyszczenia. Czuła się winna. Była świadoma tego, że stłuczony nadgarstek i zdemolowane mieszkanie to nie sprawka fatum, a jej idiotyzmu. Przecież wiedziała, jak się skończy niepójście do pracy, do jednego z bogatszych klientów. Dlaczego więc to zrobiła? Dlaczego cały wieczór przesiedziała z Frankiem? Czuła się jak kretynka. Po prostu jak kretynka, która świadomie wyrządziła sobie krzywdę. Nie powtórzy tego już nigdy. Nie podda się już nigdy swoim pragnieniom, bo to mogłoby zaprowadzić ją tylko na cmentarz.
 Nie. To nie znaczy, że żałowała ostatnich dwóch dni, kiedy ciągle natykała się na Franka. Nie żałowała ani sekundy spędzonej w jego towarzystwie. To wspaniały chłopak i czuła się przy nim naprawdę dobrze. Jednak jeśli wziąć pod uwagę, że to były to tylko dwa dni, że on już wyjechał z NY i ma narzeczoną to po prostu dochodziła do wniosku, że poświęcenie jakiego dokonała było nieopłacalne. Naprawdę lepiej gdyby go nie spotkała, nie poszła do tego przeklętego hotelu i nie opuściła dnia pracy. Nie warto ryzykować dla czegoś tak ulotnego i krótkotrwałego.
-Wiesz, masz szczęście, że nie jest złamany czy zwichnięty. Ale wciąż uważam, że powinnaś pójść z tym do lekarza- mruknęła cicho kobieta siedząca naprzeciwko Gii. Miała wściekle czerwone włosy, ostry makijaż i ogromny biust wylewający się z za mocno zawiązanego gorsetu. Była pomarszczona na twarzy i zdecydowanie za bardzo opalona, jednak usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu, sprawiały, że czuło się przy niej dobrze. Marita. Była prostytutka, a obecnie oficjalna właścicielka klubu należącego do Arca. Jedyna osoba, którą obchodził los dziewczyn pracujących dla tej chorej świni.
-Prosiłam cię tylko o opatrunek, a nie porady. Wiem co robić- syknęła trochę nazbyt niegrzecznie Gianna i natychmiast ugryzła się w język. Nie powinna być niemiła dla jednej z niewielu życzliwych jej osób. Westchnęła cicho i wsparła głowę na zaciśniętej pięści. Marita udała, że nie dosłyszała słów Gii i dalej cierpliwie bandażowała zmaltretowany nadgarstek, mrucząc coś pod nosem.
-Mari, przepraszam. Ja po prostu nie mogę iść do lekarza- szepnęła łagodnie Gia próbując jakoś zatuszować swoje nieodpowiednie zachowanie.
-Bo? Nie masz na czole wypisanego zawodu. Nikt ci nic nie zrobi. A policja nie grasuje po szpitalnych korytarzach!- odpowiedziała Marita ze złością, trochę za mocno zawiązując opatrunek. Popatrzyła w oczy Gii, po czym sięgnęła po kieliszek z koniakiem stojący na stoliku i wypiła jego zawartość jednym haustem. Oblizała usta i z powrotem chwyciła dłoń dziewczyny. Tym razem po to by delikatnie i czule ją pogłaskać- Angela. zadbaj trochę o siebie. Inaczej szef cię zamęczy.
-Marita...Nie mogę…Ja po prostu nie mam żadnych dokumentów.  Oficjalnie nie istnieję. I tym razem, nie za sprawą Arca.
~~ 
Przez następnych parę dni funkcjonowała tak jak przedtem. Automatycznie. Nie myślała o niczym innym, tylko o tym by dobrze wykonywać swoje obowiązki i nie narazić się już nigdy szefowi. Przychodziła do pracy wcześniej niż zwykle, ubierała się staranniej i zachowywała grzeczniej. Nie chciała już czuć jego gniewu, nie chciała mieć kolejny raz przetrąconego nadgarstka i zniszczonego mieszkania. Musiała się opanować. Zbyt wiele ryzykowała. Ryzykowała życie. I doskonale się o tym przekonała gdy w środę, chwilę po północy w czarnym plastikowym worku z klubu wyniesiono ciało jej koleżanki "po fachu", Alexis. W klubie aż huczało od plotek, że chciała uciec ze swoim chłopakiem za granicę, że nie pojawiała się w pracy i olała ostrzeżenia Arca. Po pięciu latach w takim miejscu Gia była przyzwyczajona do trupów, morderstw, brutalnych pobić czy tortur, bardzo chętnie stosowanych przez przygłupich "ochroniarzy" Arca. To była jej codzienność, nie robiąca na niej właściwie żadnego wrażenia. Jednak wtedy, gdy zobaczyła zakrwawioną rękę, wystającą z worka dotarło do niej, że jeszcze trochę samowoli z jej strony  i niedługo skończy podobnie.Zadrżała na tę myśl i otuliła się szczelniej cienką skórzaną kurteczką. Po raz kolejny obiecała sobie, że już nigdy nie zrobi niczego głupiego, że póki trzeba będzie posłuszna.
-Angela!- ktoś krzyknął za plecami.Od razu poznała ten niski, zachrypnięty od cygar i papierosów głos. Arco. Odwróciła się powoli wkładając dłonie w kieszenie, krótkich jeansowych spodenek.
Arco ubrany był tak jak zawsze, w cholernie drogi garnitur uszyty na miarę i eleganckie czarne buty. W dłoni trzymał teczkę z dokumentami, a na nos włożył okulary w ciemnej oprawce. I gdyby nie ten jego paskudny charakter oraz obleśny uśmieszek, wiecznie goszczący na poszarzej twarzy, można by rzec, że to biznesmen z prawdziwego zdarzenia.
-Ta?- podszedł do niej bliżej i uśmiechnął się szerzej. Położył chudą dłoń na jej ramieniu i przez parę sekund patrzył w jej oczy, rumieniąc się delikatnie. Dziewczyna nic nie rozumiejąc z dziwnego zachowania alfonsa stała bez ruchu i cierpliwie czekała na to co ma jej do powiedzenia.
-Widziałem się dziś Masonem- drgnęła lekko na sam dźwięk tego nazwiska. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po plecach- Wiesz, szukał jakiejś dziewczyny... a gdy mu ciebie poleciłem okazało się, że cię zna. Oj Angie, nie ładnie tak kłamać tatusiowi-powiedział cicho, zbliżając się do jej twarzy. Złapał ją w talii i ukrył twarz w jej gęstych włosach. Przeczesał hebanowe fale, długimi jasnymi palcami i westchnął cicho. Gia zesztywniała. Zszokowana patrzyła na swojego szefa, który gładził ją teraz ją po plecach. Co to miało znaczyć? Ile już wiedział? Nie miała pojęcia co mu odpowiedzieć, wiec milczała wyczekując w napięciu na finał tej rozmowy. Bo jakiś finał być musiał. Z pewnością miał do niej jakąś sprawę w związku z tym co od niego usłyszała. Przecież Arco nie zawróciłby sobie nią głowy gdyby do przekazania miał tylko wiadomość o tym, że rozmawiał o niej z Masonem.
 Po bardzo długiej chwili, która dla Giannny zdawała się trwać kilka godzin, Arco oderwał się od niej i ponownie spojrzał w oczy. Już się nie uśmiechał.
-Powiedział mi o paru istotnych rzeczach i o tym co was łączy. Obcinam Ci zyski o połowę, Angela. Od dziś zarabiasz tyle co inne dziewczyny. 25% tego co da ci klient. To będzie twoja kara za to co usłyszałem i za to co ostatnio zrobiłaś- Gia poczuła charakterystyczne pieczenie pod powiekami i z trudem powstrzymała łzy cisnące się jej do oczu. Nie wiedziała, czy chce jej się płakać ze złości na tego przeklętego bydlaka, czy z bezradności i poczucia beznadziei.
 -Ale ja nic złego nie zrobiłam!- krzyknęła, czując, że głos się jej załamuje. Zacisnęła mocno oczy i modliła się o to by to był tylko chory żart. Potrzebowała tych pieniędzy! Musiała zarabiać więcej, a nie mniej! Z czego będzie płacić? Przecież nie ma szans na inne, bardziej lukratywne zatrudnienie. Nie ma szans na uczciwy, duży zysk. Musi tu pracować i nie może dopuścić do tego dostawała mniej kasy!
-Nic nie zrobiłaś!?- wrzasnął rozjuszony Arco, odsuwając się od niej i unosząc do góry prawą dłoń z zamiarem uderzenia jej w blady policzek. Z trudem się przed tym powstrzymał, prawdopodobnie bojąc się, że po tym nie będzie mogła pracować. Próbował się uspokoić, głęboko oddychając jednak na nic się zdało. Po chwili znów się wydzierał
-Ty ciągle coś kurwa robisz! Próbowałaś mnie okraść, a ostatnio nie przyszłaś do pracy i na dodatek zrobiłaś ze mnie durnia przed Masonem! I ty to kurwa nazywasz niczym?! - Gianna zamknęła oczy i starała się coś powiedzieć, jednak udało się jej tylko otworzyć lekko usta i wciągnąć powietrze ze świstem. Musiała coś zrobić. Musiała jakoś zatrzeć to złe wrażenie i na nowo wkraść się w łaski Arca. Nie mogła go tak denerwować, bo to przecież jej nieobliczalny szef. Miał nad nią absolutną władzę i w każdym momencie gotów był wyrządzić jej krzywdę.  Do niego trzeba było dotrzeć inaczej.
-Przepraszam- zacisnęła usta i odsunęła od siebie całą złość złość oraz gniew. Wkurzanie się nic jej nie da. Musi być posłuszna. Arco spojrzał na nią autentycznie zaskoczony po czym zarechotał głośno. Jego szybkie przejście od złości do rozbawienia zakrawało o jakieś rozchwianie emocjonalne.
-A przepraszaj ile chcesz.
-To już się nie powtórzy, szefie. Ja pilnie potrzebuję tych pieniędzy. Nie mogę sobie pozwolić na...
-Już sobie pozwoliłaś- przerwał jej twardo- Tylko dzięki swojej głupocie zarabiasz mniej i nie planuję tego w najbliższym czasie zmienić- po tych słowach oczy Gianny zabłyszczały słodko, a usta wygięły się w zalotnym uśmiechu. Arco po raz kolejny obdarzył ją zszokowanym spojrzeniem.
-Jesteś pewien, że nie możemy negocjować? Na przykład w twojej sypialni?- to co chciała zrobić, aby nie stracić pieniędzy było głupie i raczej nieprzyjemne, ale jednak zawsze skuteczne. Planowała mu się tej nocy oddać i pozwolić na wszystko co będzie chciał zrobić. Cóż, nic prócz swego ciała dać nie mogła, a i on nie pożądał niczego bardziej. Przysunęła się do niego bliżej, powstrzymując obrzydzenie i drżenie ciała. Zaplotła ręcę na jego chudej szyi i musnęła wargami zapadnięty policzek.  
-Nie próbuj mnie uwodzić dziwko- warknął, ale jednocześnie złapał ją za tyłek. Do jego głosu zakradła się miękkość i rozluźnienie. Miała ochotę zaśmiać się z prymitywnych żądzy, które właśnie przejęły nad nim kontrolę, jednak zamiast tego otarła się udem o jego krocze i westchnęła mu głośno do ucha. Przysunął ją bliżej siebie i bez żadnych zahamowań, począł rozpinać jej bluzkę. Miał problemy z małymi guzikami, więc po prostu pociągnął mocno za materiał, aby go rozerwać i szybciej dostać się tam gdzie chciał. Jak zwykle w jej towarzystwie przestał myśleć o tym gdzie jest. Chciał ją wziąć tu, pod tym obskurną ścianą jego klubu. Nie liczyły się spojrzenia przechodzących obok dziwek i klientów. Liczyło się tylko to idealne ciało. Istniała tylko ona. Najwspanialsza na całym świecie Angela, która była tylko i wyłącznie jego. Jego.
  ~~
-Och, jeszcze trochę kawy, moje słońce?- spytała pulchna murzynka, zatrzymując się przy jej stoliku z dzbankiem pełnym parującej kawy.
-Nie dziękuję, Karen. Jedna wystarczy, nie mogę cię zbytnio obciążać- odpowiedziała jej Gia, próbując się uśmiechnąć, jednak kąciki jej ust ruszyły się zaledwie o parę milimetrów. Była blada, oczy miała podkrążone i co chwilę ziewała. Włosy związała w niechlujną kitkę, a ubrania założyła te same co wczoraj. Próbowała przeczytać artykuł w gazecie o zamachach terrorystycznych na terenie Londynu jednak nie potrafiła skupić myśli na tekście. Po raz dziesiąty prześledziła wzrokiem jedno i to samo zdanie. Była niewyspana i skrajnie wycieńczona.
 Karen pokręciła głową i mimo odmowy Gii, nalała jej kawę do białego kubka. Dziewczyna obdarzyła ją spojrzeniem pełnym wdzięczności i ponownie pochyliła głowę nad tekstem. Po raz jedenasty spojrzała na króciutkie zdanie
Sprawcy zostali zarejestrowani przez kamery w chwili gdy opuszczali metro o...
Nie dane jej było przeczytać do końca, ponieważ ktoś dosiadł się do jej stolika i zwrócił się do niej przejętym głosem. 
-O Chryste. Jesteś! Myślałem, że już cię nigdy nie znajdę- podniosła głowę i ujrzała parę orzechowych oczu wpatrujących się w nią z najczystszą radością.
~~~~~~~~
A teraz miniaturka. 

WDOWA 
 -A co z dziećmi?
-Nie martw się, Gerard. Znajdę im nowego tatusia.
 W następnej sekundzie przez głowę przeleciało mu tysiące różnych wspomnień i myśli. Ich pierwsze spotkanie w tanim motelu. Jej blady uśmiech. Hipnotyzujące oczy. Chwila w której białe futro, nieodłączny element jej garderoby, zsunęło się z nagich ramion. Jej ciało. Szczupłe, gibkie i należące tylko do niego.
Jej drwiący uśmieszek gdy wyznał miłość i tajemniczy wyraz twarzy gdy poprosił ją o rękę. Niewinna biała suknia, którą miała na sobie w dniu ich ślubu. Wianek ze świeżych kwiatów spoczywający na skroniach. Szczupłe dłonie, nakładające obrączkę na serdeczny palec. Jej pocałunki. Pełne pasji, ale jednocześnie chłodu. Była jego. Jednak nigdy nie poczuł tego w stu procentach. Na jej ustach zawsze błądził tajemniczy uśmiech, a oczy były zamglone, jakby myślami była zupełnie gdzie indziej.
Była jego i jednocześnie niczyja.
Może dlatego zawsze tak go pociągała? Może dlatego zdecydował się jej oświadczyć po miesiącu znajomości? Może dlatego był głuchy na przestrogi przyjaciół i rodziny? Może dlatego dzielnie wmawiał i sobie i im, że jej uczucie jest szczere?
Ale urodziła mu przecież dwójkę wspaniałych dzieci! Dzień i noc przy nich czuwała. Troskliwie pielęgnowała i była gotowa zabić, gdyby tylko ktoś próbował je skrzywdzić. Tak przecież nie postępują złe kobiety, do cholery jasnej! Tak nie postępują kobiety, którym nie zależy na rodzinie!
Przecież zawsze przy nim była. Jeździła na koncerty, rozmawiała w środku nocy, przychodziła na przyjęcia i gale rozdania różnych nagród. Zawsze trwała wiernie u jego boku. Przystojny gwiazdor rocka z kochającą żoną, o niezwykłej urodzie zwalającej z nóg każdego mężczyznę. Piękni, młodzi, bogaci i szczęśliwi. Oboje. Tyle razy okazywała mu miłość, dawała mu jasno do zrozumienia, że jest z nim szczęśliwa. To nie mogło być złudzeniem!
Może po prostu tak genialnie grała?
Popatrzył w jej czarne oczy i po raz kolejny dostrzegł tam tylko złość i satysfakcję.
Ale po co miałaby grać? Co dało jej to, że przez cztery lata go zwodziła? Że przez cztery lata udawała przykładną żonę i matkę? Musiała coś do niego czuć.
Och jaki ty jesteś naiwny. Ona właśnie zamierza cię zabić, a ty wciąż wmawiasz sobie, że cię kocha. 
Cienki głos odzywający się w jego głowie miał rację. Te wszystkie pytania, dociekania i tłumaczenia nie zmienią jego sytuacji. Nie sprawią, że znów staną się przykładnym małżeństwem. Nie wytrącą jej broni z ręki, nie ocalą mu życia. 
Mógł posłuchać Mikeyego gdy mówił mu, że ona aż promienieje złem. Śmiał się wtedy z tych słów, ale teraz uważał je za całkowicie prawdziwe. Stała przed nim nie jego słodka żona, a po prostu zła kobieta. Piękna, uwodzicielska, ale wciąż zła.
Zacisnął powieki w chwili, jej szczupły palec znalazł się na spuście. Padł przed nią na kolana sekundę przed oślepiającym blaskiem, wystrzałem i nadejściem nicości.
 10 minut później
Spokojnie wytarła ściereczką wszystkie swoje ślady, umieściła list na biurku i włożyła w jego wiotką dłoń pistolet. Po raz ostatni spojrzała na jego chude ciało leżącego w kałuży krwi i wykrzywiła usta z odrazą.
Obrzydliwy za życia, obrzydliwy po śmierci.
Godzinę później
-Czy... ma pani dokąd pójść?- spytał zmartwiony policjant, wpatrując się w nią ze smutkiem i troską. Pokiwała smętnie głową, udając ogromną rozpacz. Doskonale wiedziała do kogo pójdzie. 
8 miesięcy później
Och. Historia lubi się powtarzać- pomyślała patrząc w oniemiałą i jednocześnie zachwyconą twarz Franka na chwilę przed zsunięciem białego futra z nagich ramion. 
~~~
Ach i na koniec chciałam tylko o coś poprosić. Czy mogłybyście napisać mi, jak w całym opowiadaniu postrzegacie bohaterów? Franka, Gię i Gerarda? Jedno, dwa zdania, typu 'Gerard to skończony dupek, z przerostem ambicji i przyrodzenia, natomiast Frank jest idiotą o dobrym sercu'. Byłabym wdzięczna :)