niedziela, 12 sierpnia 2012

"From the first day I saw her, I knew she was the one"


 Oczywiście był świadom tego, że jego nagłe zniknięcie nie obędzie się bez konsekwencji. Doskonale wiedział,  że kumple z zespołu zmyją mu głowę za opuszczenie spotkania, a wystraszona narzeczona udzieli reprymendy i wygłosi  półgodzinne kazanie na temat wyłączania telefonu i tego jak się zamartwiała. Pierwsze skwitował machnięciem ręki i wściekłym spojrzeniem rzuconym w kierunku Gerarda,  natomiast drugie wytrwał tylko dzięki bluzce z dużym dekoltem, którą nosiła Jamia. Słuchał krzyków skupiając się na cienkim materiale opinającym obfity biust i rozmyślając nad tym dlaczego kobiety nie bawią się ciągle swoimi piersiami skoro te są takie fajne. Obserwował  jak klatka piersiowa jego dziewczyny  regularnie  podnosiła się i opadała, dzięki czemu łatwiej odpierał dźwięki i stał się głuchy na wszystko.
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!- ocknął się z transu i podniósł głowę do góry. Jamia stała obok niego  z założonymi rękami i ustami zaciśniętymi w cienką linię. Oczy pociemniały jej ze złości, a policzki zaczerwieniły z oburzenia. Nie podobała mu się w takim stanie. Wolał ją uśmiechającą się szeroko i promieniejącą szczęściem. Raczej nie obdarzyłby jej komplementem "Jesteś urocza gdy się złościsz" bo byłoby to po prostu  kłamstwo.
-Mówiłaś coś?- spytał słabym głosem jakby przed chwilą wybudził się głębokiego snu i od razu wiedział, że te słowa to pewna skucha. Jamia tupnęła nogą jak mała obrażona dziewczynka i rzucając mu ostatnie gniewne spojrzenie wyszła, trzaskając drzwiami. Jeszcze przez chwilę stał na środku pokoju i tępo gapił się przed siebie. Po paru sekundach wzruszył ramionami robiąc obojętną minę, westchnął głęboko i rozsiadł się wygodnie w fotelu, sięgając jednocześnie po pilot od telewizora. Myślami już otwierał zimne piwo, które chłodziło się gdzieś w barku. Jednak zanim całkowicie oddał się błogiemu lenistwu zanotował sobie gdzieś głęboko w głowie, że jeszcze wczoraj pobiegłby za swoją narzeczoną i przepraszał ją na kolanach, natomiast dziś jej złość w ogóle go nie obeszła.

*******
-Coś się wam stało?- zapytał Ray po mniej więcej piętnastu minutach niezręcznego milczenia, panującego w dusznym, małym pokoiku. Atmosfera z każdą chwilą coraz bardziej się zagęszczała, a uczestnicy spotkania tylko marzyli o powrocie do siebie. Spięci,  spoglądali na siebie nerwowo, skubiąc rękawy bluz i nie wiedząc jakiemu zajęciu się oddać. Jak zwykle poważny Mikey bawił się z zapałem kapslem od butelki piwa. Kręcił nim jak bączkiem, wpatrując się uporczywie w to jak wiruje i traktując tę czynność jak najistotniejszą w życiu. Irytujące dźwięki, które temu towarzyszyły były jedynymi przerywającymi grobową ciszę.
-Nic- odparł Gerard wiążąc fikuśnie czerwoną chustkę, którą miał niedbale owiniętą wokół szyi. Przez całe spotkanie zajmował się swoim wyglądem, a to przeglądając się w łyżeczce, a to dokładnie oglądając swoje pomalowane na czarno paznokcie. Jako jedyny był wyluzowany i nie widział żadnego problemu. Położył  nogi na stole "przypadkiem" szturchając Franka w kolano. Uśmiechnął się prowokująco, a następnie upił trochę soku z wysokiej szklanki, głośno przy tym siorbiąc.
-Frank?- wszyscy przerwali swoje rozluźniające zajęcia i spojrzeli na gitarzystę, który z zamglonymi oczami mieszał  kawę, prawdopodobnie nie będąc świadomym tego co robi. Powoli zataczał kręgi w kubku, rozlewając napój i ochlapując nim stół. Miał rozchylone usta i zdawał się być w zupełnie innym  świecie. Bob szturchnął go łokciem, ale ten tylko przechylił się na lekko na bok,  nie reagując.
-Frank?- w końcu spojrzał na nich nie wiedząc co się dzieje - Frank. Chyba już pomieszałeś- powiedział blondyn kiwając głową w stronę kubka.
-Co?-  spojrzał na swoje ręce i wstrzymał mieszanie- Ach tak. Chciałem dokładnie...- powiedział rozkojarzony, przeczesując sobie nerwowo  włosy. Zamrugał kilka razy i jego orzechowe oczy na powrót stały się takie jak wcześniej, jasne i błyszczące. Ale jednocześnie lekko smutne. Cała radość i entuzjazm wyparowały z niego, gdy tylko uświadomił sobie, że jest na jakimś organizacyjnym spotkaniu z kuplami a nie tam gdzie tak bardzo pragnął być... Tam gdzie jeszcze  przed sekundą był...
 Stał na środku baru tak jak rano, nie dbając o potrącających go ludzi i  słuchając głębokiego głosu Elvisa, wyśpiewującego o słodkiej i długiej miłości. Czuł przyjemne mrowienie na całym ciele, które wzmagało się za każdym razem gdy tylko ona podnosiła wzrok znad gazety i obdarowywała go czułym spojrzeniem. Jak zahipnotyzowany patrzył w tę boską istotę, o cudownych karminowych wargach i wiedział, że zrobiłby dla niej wszystko. Wystarczyłoby skinie palca, żeby uczynił to czego ona oczekuje. Skoczyć w ogień? Z radością i szerokim uśmiechem! Dać jej wątrobę? Wydłubałby sobie własną widelcem i jeszcze ciepłą podał na złotej tacy.
Nie mógł się jej oprzeć... miała "to coś"  czego szukał w kobiecie. Poczuł się spełniony. Była jak brakujący, najważniejszy  puzel , który włożony we właściwe miejsce nadawał wszystkiemu dookoła sens.
Postanowił nie marnować czasu na czczą obserwację i  uczynić coś aby się do niej zbliżyć.
 Miał dziwnie dużo śmiałości, zamiary prędko zamienił w czyny. Podszedł do niej powoli i delikatnie dotknął jej ciepłego miękkiego policzka. Gdy tylko to uczynił dostała gęsiej skórki na całym  ciele, a jej sutki zrobiły się sterczące. Rozchyliła kusząco wargi i przymknęła powieki, dając mu do zrozumienia, że jego dotyk sprawia jej ogromną przyjemność. Bardzo pobudzony, nie wypowiadając ani słowa, nachylił się i wpił w jej słodkie usta. Nie odepchnęła go, a wręcz przeciwnie, przyciągnęła łapczywie, odwzajemniając mocno pocałunek. Całowała niesamowicie, zatapiając  jednocześnie palce w jego włosach.  Ich usta ocierały się o siebie, a języki  wykonywały szalony taniec. Nie miał jej dość, chciał więcej i więcej. Obejmował ją i przygarniał do siebie, jakby obawiał się, że ktoś wydrze mu ją z ramion. Była jego i tylko jego. A on był jej. Przesunęła się lekko na kanapie i pociągnęła na miejsce obok.  Nie przerywając szalonych pocałunków, siadła na nim okrakiem, ignorując zgorszone spojrzenia innych klientów. Włożyła mu dłonie pod koszulkę i zaczęła głaskać czule jego plecy, od czasu do czasu zadrapując je paznokciami. Jego ręce błądziły po jej niezwykle zgrabnych udach i jędrnych pośladkach. Był tak oszołomiony i otumaniony szczęściem, że nie zdawał sobie sprawy, że zaraz będzie kochał się z nieznajomą w publicznym miejscu...
I właśnie wtedy coś go szturchnęło. Oderwał się od niej i rozejrzał niepewnie po pomieszczeniu. Ktoś zawołał go po imieniu. Ale kto? I skąd dochodziły te głosy? Co się działo i dlaczego...
 Po kilku sekundach, nerwowych poszukiwań bar zaczął się rozmywać a on już nie siedział z nią, a z kumplami z zespołu i jak debil nieustannie mieszał kawę. Miał ochotę się w niej utopić,  uzmysławiając sobie,  że to co przeżył to sprawka zbyt wybujałej  wyobraźni i że nigdy nie będzie miało to odbicia w rzeczywistości. Został brutalnie  wyrwany ze swojej krainy marzeń.
Znów był w hotelu z kolegami.
Znów był zaręczony Jamią.
Znów czegoś mu brakowało do pełni szczęścia.
-Przepraszam- mruknął rzucając łyżeczką o blat stolika- Pokłóciłem się trochę z dziewczyną- zrobił przy tym bardzo skwaszoną minę. Wcale nie chodziło o to, ale przecież nie przyzna się, że przed chwilą miał prawie erotyczną fantazję, z nieznajomą dziewczyną w roli głównej.
-I na pewno chodzi tu tylko o dziewczynę? - drążył Ray widząc, że Frank od powrotu z porannej wycieczki jest nieswój i ciągle się zamyśla. Łączył to jednak z Gerardem. Wczoraj znowu go poniosło i trochę za mocno napastował Franka na scenie, wkładając mu dłoń za spodnie czy mocno ściskając za tyłek. Dzisiaj Frank unikał wokalisty  jak ognia i przez cały czas był niezwykle milczący oraz spokojny. Zupełnie jak nie on.
-Tak Ray. Po co w ogóle się tu spotkaliśmy? Nie widzę w tym najmniejszego sensu-Spotkanie miało być naprawcze i oczyszczające atmosferę, ale gówno z niego wyszło, co nie uszło niczyjej uwadze. Gitarzysta podniósł się zirytowany, wziął kubek z zimną już kawą i bez słowa wyszedł na korytarz. Tam przystanął na chwilę, stwierdzając że Gia wprowadziła za duży zamęt w jego głowie. Nie dość, że miał problemy z Gerardem to dokładał sobie ich jeszcze przez tę dziewczynę.
-Frank. Chłopie - powiedział do siebie cicho- Już jej nigdy nie zobaczysz. Daj sobie spokój i ogarnij się!- westchnął i odszedł w poszukiwaniu kwiaciarni, a później Jamii. Trzeba było jakoś załagodzić konflikt i całkowicie wrócić do rzeczywistości.
                                                                              ***
 Bukiet czerwonych, intensywnie pachnących róż (sztuk 17) i seks w klasycznej pozycji (minut 11) sprawił, że Jamia przestała się gniewać, a co więcej wpadła w euforyczny nastrój (jak to łatwo uszczęśliwić kobietę). Przy szykowaniu się na przyjęcie podśpiewywała cicho, a gdy wysypał jej się puder zaczęła chichotać, jak nastolatka. Frank patrzył na to z szerokim uśmiechem, czując jak serce trzepocze mu lekko w piersi. Co jakiś czas do głowy przypływały mu różne myśli o Gii, ale skutecznie je odganiał, powtarzając sobie, że to fantazjowanie  nie ma sensu i że mógłby przez to stracić swoją dobra, kochaną Jamię.
  Ociągał się jak tylko mógł, wiążąc sobie krawat przez 15 minut, a  kolejne 20 poświęcając na ułożenie włosów. Nie przejmował się swoim wyglądem  ale chciał jakoś opóźnić wyjście na to cholerne przyjęcie. Nie rozumiał kompletnie jego idei. Wiedział, że to tylko dobra okazja do pokazania się z nowym autem, grubym portfelem i napompowaną silikonem suką. Gardził tym wszystkim. Chciał robić muzykę, a nie włóczyć się po beznadziejnie drogich lokalach i lizać jakiemuś idiocie dupę, żeby łaskawie zaproponował im kontrakt. Marzył o byciu niezależnym muzykiem, bez cenzury, zakazów i nakazów. Niestety nie był w zespole sam. Musiał się liczyć ze zdaniem  kolegów, które było  bardzo odmienne od jego opinii. Z miną cierpiętnika jechał na miejsce super wypasionym  autem, uparcie odmawiając Gerardowi, gdy ten proponował mu szampana. Wokalista dziwnie się przy tym uśmiechał i niby przypadkiem dotykał  dłoni Franka. Udawał, że sytuacja z garderoby nie miała miejsca, ale jednocześnie nie dawał mu o niej zapomnieć, wykonując drobne, ale dużo znaczące gesty. Frank powoli zaczynał się go bać i kuląc się gdzieś w kącie, nie patrzył więcej w jego stronę.
 Oczywiście tak jak się domyślał, cała impreza była jedną wielką ściemą. Żadnych poważnych i istotnych spraw. Jedynie tłum bogaczy z drogim alkoholem w szklaneczce i chudymi modelkami u boku.  Przeklinając ich wszystkich przechadzał się samotnie po  dwupiętrowym lokalu, ozdobionym marmurami, złotem i kryształami. Ściskał w dłoni kieliszek musującego wina  i szukał kogoś znajomego. Słyszał dookoła śmiech i ożywione rozmowy dotyczące pieniędzy. Drogie kieliszki stukały się przy coraz to wymyślniejszych toastach, a szampan lał się  strumieniami. Westchnął, rozglądając się uważnie. Nagle zauważył swojego kolegę Ray'a. Tuż obok stała jego narzeczona, Mikey, Alicia oraz Richard z jakąś nieznajomą. Dziewczyna stała do niego tyłem i nie widział jej twarzy, ale zrobiła na nim ogromne wrażenie, tatuażem na plecach. Przedstawiał piękne, rozłożyste, anielskie skrzydła. Niesamowite.
-W końcu ktoś normalny- powiedział Frank dołączając do towarzystwa. Spojrzał na nieznajomą i zdębiał. Ta piękna twarz,  czarne oczy i wydęte w znudzeniu wargi. Czarny kok i bardzo seksowna, długa suknia w  kolorze świeżej krwi. To była przecież ONA! Gia, we własnej osobie! Patrzyła na niego obojętnie, pijąc szampana ze smukłego kieliszka. Przymknęła powieki, a jej grube rzęsy zaczęły rzucać długie  cienie na bladych policzkach. Była taka śliczna, że aż zaparło mu dech w piersiach. Patrzył na nią jak urzeczony, starając się nie przybierać, przy tym głupiej miny. Niesamowita i tajemnicza. Kolorowa i wyróżniająca się spośród innych niczym orientalny kwiat. Na tej sali była najwspanialsza. Inne kobiety nie dorastały jej do pięt. Była jak diament pośród miedzi...  
-Witaj Frank! Właśnie się zastanawialiśmy gdzież to się podziewasz- powiedział, a właściwie krzyknął,  jak zwykle miły Richard. Lekko czerwony na twarzy, wykazywał zaczątki upicia. Wskazał dłonią na swoją towarzyszkę. Frank modlił się o to  by tylko nie byli ze sobą powiązani.
-Poznaj. To jest Jasmine. Moja  piękna życiowa partnerka...
**~~~**
Jestem zadowolona. (znaczy w tej chwili padam na ryj. Jutro jak się wyśpię pewnie zakwestionuję jakość tego co napisałam) Pisane w notatniku więc są literówki za które jak zwykle przepraszam. Tak jak za przecinki.
Dzięki za komentarze ♥♥♥ (i molestowanie kiedy kolejny odcinek. Mraśnie) No ale serio. Tylko 4 komentarze? Były cudowne ale mało. Idę ogolić żyły i nic więcej nie napiszę jak dalej będzie tak cienko ;w;

4 komentarze:

  1. Też jestem zadowolona <3 Seks w 11 minut? Przypomina mi to książkę Paula Coelho ;)
    Kurcze, ale to wszystko fajnie zgrałaś ze sobą Nie spodziewałam się, że to spotkanie to jest TO spotkanie, na które idzie Angela/Gia/Jasmine xd
    I w ogóle kocham umysł Franka <3
    P.S. Zastanawiałam się gdzie zostawić komentarz, aż w końcu stwierdziłam, że napisze tutaj :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogłam z beki jak przeczytałam o tych cyckach Jamii jak i o zadowalaniu jej :D siedemnaście róż i seks w 11 minut xD Jesteś niesamowita :P wielbię Twój styl pisania i czekam na dużo więcej :D Seks z nieznajomą w toalecie na przykład :D Nie żebym cokolwiek sugerowała, ale możesz wziąć to pod uwagę :)

    -> red like a blood <-

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepsze o cyckach Jamii, nie wiem skąd bierzesz takie pomysły. xD

    OdpowiedzUsuń
  4. czemu ja tego nie skomentowałam, skoro było takie genialne? D: GENIALNE <3

    OdpowiedzUsuń